Wybucha wojna. Każdy zastanawia się jak pomóc uchodźcom, którzy przyjeżdżają do naszego kraju. Gorączkowo poszukują ubrań, kupują koce, robią kanapki, jadą na granice. Wielu z nich oferuje miejsca w swoich mieszkaniach. Polska się jednoczy. Europa się jednoczy. Wszystkie oczy zwrócone są na Wschód.

Mój pierwszy odruch był podobny. Otworzyłam garderobę i zaczęłam szukać ubrań. Ostatnio robiłam remanent w szafie. Większość rzeczy oddałam. Nie przewidziałam wojny. Chyba nikt jej nie przewidział. Niewiele tego się uzbierało. Zaczęłam więc myśleć jak jeszcze mogę pomóc. Rozejrzałam się dookoła mieszkania: wszystko jak na złość ograniczone do niezbędnego minimum. Aż nagle moim oczom ukazał się wózek inwalidzki mojego syna, z którego wyrósł kilka miesięcy temu. Zaczynam analizować, czy jeszcze jakiś sprzęt rehabilitacyjny mam. Kilka przedmiotów się znalazło. Miałam je sprzedać. Każdy z nich kosztuje co najmniej kilka tysięcy złotych. Ale jak tu sprzedać, jeśli jakiś uchodźca może być  w potrzebie? Nie da się. Własne korzyści odstawiam na bok. Dodaję ogłoszenie na portalu społecznościowym z informację, że posiadam kilka sprzętów dla osób z niepełnosprawnościami. Zaznaczam, że jeśli ktoś z naszych Gości będzie w potrzebie, chętnie się podzielę.  Post ku mojemu ogromnemu zdziwieniu zyskuje ponad 2000 polubień. Sypią się pozytywne komentarze. Co jednak najbardziej istotne, piszą inne mamy dzieci z niepełnosprawnościami, że chętnie oddadzą również swoje sprzęty. 

Jeszcze tego samego dnia kontaktuje się on-line z innymi mamami, które oferowały swoje wsparcie. Jest nas w sumie siedem. Pięć w Warszawie i jej okolicach oraz dwie w Gdańsku. Nie wszystkie znają się nawzajem. Ja znam wszystkie osobiście, dlatego przejmuję dowodzenie, by kontakt był łatwiejszy. Każda z nas ma kilka własnych sprzętów do oddania. Jednak zastanawiamy się, czy to wystarczy? Zerkając na relację w telewizji, domyślamy się, że nie.

Pomoc niepełnosprawnym uchodźcom

Tworzymy więc szybko plakat z informacją, że jako mamy dzieci z niepełnosprawnościami pomożemy małym niepełnosprawnym uchodźcom z Ukrainy. W pośpiechu zakładamy e-mail, by łatwiej można było się z nami kontaktować. Jedna z nas, Ewa, w środku nocy jedzie do drukarni, by wydrukować ulotki. Wracając do domu wstępuje jeszcze na Dworzec Zachodni i wręcza nasze ulotki wolontariuszom. Dosłownie w tym samym czasie dostajemy jedną z pierwszych ważnych próśb. Mama niepełnosprawnego kilkulatka pisze do nas  ze Lwowa. Jej syn był operowany kilka tygodni temu w Rzeszowie. Od operacji przebywa w gipsach, które go unieruchomiają od pasa w dół. Cały czas leży. Pierwotnie mieli przyjechać transportem medycznym do Rzeszowa, zrobić zdjęcia RTG, zdjęć gipsy i zabezpieczyć biodra specjalną pianką, w której trzeba przebywać kolejne kilka miesięcy. Teraz plan legł w gruzach. Trzeba zdjąć gips w Ukrainie i dojechać do Polski. Bez pianki się nie da. Momentalnie zwichnął się biodra, powodując ogromny ból i teoretyczny brak możliwości ich ponownej “naprawy”. Potrzebna pianka. Takich pianek w Polsce jest niewiele. Do tego nie każda pasuje na każde dziecko. Dostajemy szereg zdjęć dziecka i pomiary. Jedna z nas, Ewa, oferuje że odda piankę swojej córki Kornelki. Jeszcze jej używa, ale ma inną zapasową. Pozostaje problem – jak przetransportować piankę do Lwowa? Całą noc szukam transportu. Bezskutecznie. Rano przypominam sobie, że w Warszawie, w Miasteczku Wilanów stoi TIR, z którego sprzedawane są owoce i warzywa. Kierowca ma jechać do Ukrainy. W którą jej część? Nie wiem. Dzwonię do radnej dzielnicy. Ta, będąc w pobliżu, idzie do kierowcy. Nie wierzymy własnym uszom. Jedzie do Lwowa. Zaraz rusza. Ewa w popłochu wybiega z domu, by szybko dowieźć piankę. W tym samym czasie pisze jeszcze jedna osobe ze Lwowa. Dziecko leży w szpitalu. Skończyły się leki. Bardzo ważne, w syropie. Dziecko nie połyka tabletki. A pokruszoną się dusi. Bez leku życie jest zagrożone.

Dzwonię więc do Ewy, czy nie ma takiego leku. Ma! Z piskiem opon zawraca do domu, bierze lek i pędzi do Wilanowa. Tam przekazuj piankę i lek kierowcy. Ja z radną koordynujemy kwestię przekazania numerów telefonu między kierowcą, a osobami które czekają na jego przyjazd. Kilkanaście godzin później dostajemy dwa zdjęcia. Jedno chłopca, który leży zabezpieczony pianką, i lada chwila ma ruszać do Polski. A drugie kierowcy, pana Borysa, który pozuje z bronią i kamizelką kuloodporną. Jest gotowy do walki o Ojczyznę.

Ta akcja otwiera wręcz lawinę próśb i zapytań o pomoc uchodźcom z niepełnosprawnościami. Na początku staramy się sprostać każdej prośbie. Proszą o wysłanie wózka na Ukrainę, bo ich własny został zdewastowany podczas ucieczki do schronu. Proszą o pomoc w organizacji transportu, bo na wózku inwalidzkim ciężej się dostać komunikacją publiczną do przejścia granicznego. Proszą o przyśpieszenie kolejki na granicy, bo kończą im się leki, a ich nieprzyjęcie zagraża zdrowiu i życiu. Są prośby o zakwaterowanie, bo mało jest osób chcących przyjąć osoby niepełnosprawne pod swój dach. Są prośby o pomoc w dojechaniu z granicy do miejsca docelowego, bo nie do każdego pojazdu osoba poruszająca się wózkiem wsiądzie. Jest masa próśb o sprzęt rehabilitacyjny. Zwłaszcza o wózki inwalidzkie. Większość z małych uchodźców została przyniesiona na rękach. Wózki zostały w domach, albo popsuły się w tracie ucieczki. Dostajemy informację o babci, która niosła przez dwa dni swoją wnuczkę na rękach.

Chciałoby się pomóc każdemu, jednak nasze siły się wykańczają z każdą godziną. 

Kontakt do nas rozchodzi się po całej Polsce, ale również po Ukrainie. Zaczynają do nas pisać z punktów recepcyjnych. Jedni dzwonią, inni wysyłają maile, jeszcze inni piszą poprzez wszelkie możliwe konta społecznościowe.

Nasza Działalność

Gromadzimy wszelkie oferty sprzętu terapeutycznego dla dzieci z niepełnosprawnościami w tabelce online. Wpisujemy rodzaj sprzętu, markę, specyfikacje, dane darczyńcy, dane kontaktowe i miasto, w którym sprzęt się znajduje.

Kiedy mamy apel o pomoc, wyszukujemy w tabeli, jaki sprzęt może się nadawać dla danego dziecka. Ale podanie samego wzrostu nie wystarczy. Musimy znać schorzenie, stopień funkcjonowania, umiejętności oraz to gdzie sprzęt ma być używany. Czasem wystarczy porozmawiać, czasem trzeba osobiście pojechać i zobaczyć dziecko. To też czas rozmów. Dramatycznych opowieści Uchodźców o tym co ich spotkało, ale też dyskusji o obawach rodzin goszczących. Większość z nich nigdy nie miała żadnego związku z niepełnosprawnościami. Zdają sobie też sprawę, że o ile zdrowe dzieci pójdą do szkoły/przedszkola a ich matki do pracy, to opiekunka dziecka z ciężką niepełnosprawnością do tej pracy nie pójdzie. Chcą pomóc. Nie chcą zostawiać ich na lodzie. Goszczą najlepiej jak potrafią. Ale boją się, że zostaną z tym problemem sami…

W przeciągu kilku dni dostarczamy kilkadziesiąt sprzętów rehabilitacyjnych, umawiamy kilkanaście wizyt lekarskich, zajęć fizjoterapii, znajdujemy miejsca w przedszkolach integracyjnych i specjalnych, znajdujemy lokum dla kilku rodzin z niepełnosprawnymi dziećmi. 

I kiedy przychodzi wieczór, i wydaje nam się, że możemy choć chwilę odpocząć przychodzi wiadomość, że granicę przekracza grupa ponad 200 sierot z niepełnosprawnościami. I błagają o pomoc…

To jest wojna.

Potrzebujących z dnia na dzień jest więcej.

A zaraz pojawią się osoby z niepełnosprawnościami – ofiary okrutnych ataków.

W naszym kraju, w którym pomoc osobom z niepełnosprawnościami jest daleko niewystarczająca…

Wsparcia systemowego brak. Dla Polaków, a tym bardziej dla uchodźców z Ukrainy.

Poprzedni artykułPilnie potrzeba wsparcia systemowego – Wolontariaty wołają o pomoc
Następny artykułBrak prawnych rozwiązań dla uchodźców z niepełnosprawnościami
Nazywam się Agnieszka Jóźwicka i jestem mamą pięcioletniego Olinka. Zawsze byłam bardzo aktywna i nie tyle musiałam, co chciałam robić więcej niż moi rówieśnicy. Od szóstego roku życia grałam na fortepianie, skończyłam podstawową i średnią szkołę muzyczną, występowałam w Teatrze Polskim w Warszawie, gościnnie brałam udział w licznych programach telewizyjnych dla dzieci i młodzieży. Na pierwszym roku studiów (muzykologia na Uniwersytecie Warszawskim) poszłam na staż do radiowej Trójki i… zostałam w niej przez kilka lat pracując jako reporter w redakcji aktualności. Mimo iż skończyłam studia muzykologiczne, na dobre związałam się z dziennikarstwem i mediami. Ukończyłam studia podyplomowe z zarządzania w mediach i kontynuowałam swoją medialną przygodę kolejno pracując w czołowych firmach produkcyjnych oraz w stacjach TVN i TTV. Praca w mediach nigdy nie była moim przykrym obowiązkiem, a zawsze pozytywnym wyzwaniem i adrenaliną, bez której nie potrafiłam funkcjonować. Wtedy jeszcze nie wiedziałam z jaką adrenaliną przyjdzie mi się mierzyć w przyszłości. I to nie w pracy, a prywatnie. W 2015 roku wyszłam za mąż, a już w 2016 roku zostałam mamą wymarzonego synka – Aleksandra, zwanego przez wszystkich Olinkiem. To on wywrócił świat całej rodziny do góry nogami i to kilka razy. Pierwszy, gdy w dwunastym tygodniu ciąży otrzymałam diagnozę wady wrodzonej nerek u Olinka. Drugi, gdy zupełnie niespodziewanie urodził się na przełomie 26 i 27 tygodnia ciąży. Trzeci, gdy otrzymaliśmy diagnozę – Mózgowe Porażenie Dziecięce Czterokończynowe. Dziś jestem przede wszystkim mamą, żoną, fizjoterapeutką, pielęgniarką, osobą która chce sprawić by syn był w przyszłości osobą samodzielną, i nieustannie poszukuje na to sposobu i środków. W wolnej chwili prowadzę na facebooku funpage „Olinek” , aukcję charytatywną na rzecz Olka i innych osób walczących o zdrowie i życie „#DLAOLINKA” oraz stronę na facebooku „MPDzieciak”, na której testuję wraz z synem zabawki dla dzieci z niepełnosprawnościami. Czy mam jakieś marzenia? Jedno największe – by mój Syn był szczęśliwy.