Jedni dziadkowie uczą swoich wnuków jeździć na rowerze. Inni budują domki na drzewie albo zabierają na grzyby. Jan Baranik dla swojego wnuka Olinka przejdzie 502 km Głównym Szlakiem Beskidzkim. Wszystko po to, by podarować mu szansę na samodzielność.

Jan Baranik (Dziadek Olinka) przejdzie dla wnuka GSB

Jan Baranik to 62-letni, pochodzący z Krakowa mieszkaniec Warszawy. Jest doradcą podatkowym. W wolnej chwili hoduje gołębie pocztowe. Uwielbia góry, piesze wycieczki i jazdę na rowerze. Jednak nader wszystko kocha swojego wnuka Olka, dla którego jest w stanie poświęcić bardzo dużo.

W związku z prowadzoną zbiórką na rzecz zgromadzenia funduszy na terapię, sprzęt rehabilitacyjny i leczenie Olka, postanowił przejść 502 km Głównym Szlakiem Beskidzkim i zawalczyć o jakość życia wnuka.

Olinek poddany jest kosztownej terapii
Olinek poddany jest kosztownej terapii

Piotr Doleszczak: Jak zrodził się pomysł na wyprawę?

Jan Baranik: Wędrując po Beskidzie Śląskim w 2022 r. zobaczyłem planszę z informacją o Głównym Szlaku Beskidzkim. Bardzo chciałem spróbować swoich sił. Do tej pory, gdy sporadycznie jeździłem w góry, wybierałem się tylko na jednodniowe wędrówki. Na noc zawsze wracałem do bazy, z której wyszedłem. Kusiła mnie perspektywa przejścia całego szlaku. Ale to była tylko chęć, marzenie, które mógłbym zrealizować w przyszłości. Pod koniec roku 2022 w telewizji zobaczyłem reportaż o dwóch mężczyznach, którzy szli z południa Polski na północ w akcji charytatywnej i zbierali pieniądze na operację dziecka. Wtedy pomyślałem, że mogę połączyć spełnienie własnego marzenia z czymś pozytywnym. I stwierdziłem, że pokonam Główny Szlak Beskidzki dla Olinka.

Olinek jest niezwykłym dzieckiem…

Tak. Jest niesamowity. I niezwykle waleczny. Urodził się w 27. tygodniu ciąży. Wcześniej, w czasie ciąży, przeszedł aż 7 operacji prenatalnych ratujących funkcje nerek. Niestety, wystąpiły komplikacje i wnuk urodził się jako skrajny wcześniak z niedotlenieniem i wylewami krwi do mózgu. Nie dawano mu absolutnie żadnych szans na przeżycie. A jednak okazało się, że niemożliwe stało się możliwe.

Olinek ma już 7 lat. Niestety ma mózgowe porażenie dziecięce czterokończynowe, lada dzień będzie miał oficjalną diagnozę spektrum autyzmu. Mimo tego jest niezwykle pogodnym dzieckiem, które wbrew wszystkiemu nieźle rokuje. Ale do tego by był samodzielny potrzeba nie tylko ogromu jego pracy, fantastycznych specjalistów i zwykłego szczęścia, ale również ogromnych środków finansowych.

I taki jest mój cel: zebrać środki na leczenie, terapię i sprzęt rehabilitacyjny. Chcę dać mu to zaplecze finansowe, by mógł rozwijać skrzydła i realizować swoje marzenia. Na razie marzy, by chodzić. I z całego serca mu tego życzę. Ale najbardziej walczymy o samodzielność. Bo wbrew pozorom może ona być możliwa.

Olinek walczył o życie wiele miesięcy
Olinek walczył o życie wiele miesięcy

Duże koszty państwo ponosicie w związku z terapią Olinka?

Ogromne. Mniej więcej 150 tys. zł rocznie. Przy inflacji będzie to jeszcze więcej. Mimo że rodzice Olka pracują, my z żoną również – i tak nie starcza na pokrycie wszystkich niezbędnych terapii, wizyt lekarskich, leków, sprzętów. Niestety pomoc państwa to fikcja. Zasiłek pielęgnacyjny to niewiele ponad 200 zł miesięcznie, a tyle właśnie wynosi godzina terapii wnuka. Jedna godzina. A on ma: 6 godz. fizjoterapii, 2 godz. psychologa, 1-2 godz. logopedii, 4 godz. TUS, 1-2 godz. integracji sensorycznej w tygodniu. Do tego dochodzą leki, które nie są refundowane, a które przyjmuje na stałe od pierwszej doby życia. No i ogromny koszt to sprzęt rehabilitacyjny.

Wózek, który ma wnuk, kosztował prawie 30 tys. zł. I nie dlatego, że to był nasz, czy jego rodziców grymas. To był jeden z tańszych wózków, który spełniał wszystkie wymagania, by nie szkodzić, a pomagać w terapii. Państwo dołożyło do wózka 3 tys. zł, kilka tys. otrzymaliśmy już drugi raz od Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Reszta to pomoc znajomych, nieznajomych i zastępcy burmistrza naszej dzielnicy Wilanów (Warszawa). Ortezy kosztują kilka tysięcy złotych. Trzeba je wymieniać co kilka miesięcy. Dofinansowane są w kwocie 800 zł. W pandemii musieliśmy kupić płytę wibracyjną. Bez dofinansowania. Kosztowała 26 tys. 500 zł. Przed nami zakup kombinezonu Molly. W takiej samej cenie. Również bez dofinansowania.

Dziadek Olinka od początku aktywnie brał udział w walce o zdrowie wnuka

Koszty są ogromne, pomoc jak słyszymy znikoma. Faktycznie trzeba radzić sobie zbiórkami, 1,5 proc. podatku, czy akcjami charytatywnymi jak pana wyprawa. Czy jest jakiś plan? Wiadomo, że Główny Szlak Beskidzki to 502 km. A w ile dni chce go pan przejść?

Plan jest taki, że wyruszam 2 sierpnia tego roku z Wołosatego. Planuję przejść ten odcinek mniej więcej w 17 dni. A jak długo będę szedł? Okaże się. Byle nie było częstych burz, bo wiadomo, że wówczas na szlak wyjść nie można. Deszcz jest mniejszym problemem, choć też spowalnia wędrówkę. Bardzo dużo zależy więc od pogody, ale również od mojej formy. Nigdy nie szedłem tak długiej trasy. Nigdy nie wędrowałem 17 dni bez dnia przerwy. Nie jestem sportowcem, a osobą, która większość czasu spędza za biurkiem. Mimo przygotowań nie mam pewności czy nic się nie wydarzy po drodze. Mam nadzieję, że nie. Najważniejsze to dojść do mety i nagłośnić temat zbiórki Olka. Żeby jak najwięcej osób wpłaciło. A czy będę szedł 16 czy 20 dni to sprawa drugorzędna.

Jedno to długość trasy i intensywność marszu, ale zostaje też cała logistyka. Wie pan już jak z noclegami, myciem się, wyżywieniem? Jak wygląda ten aspekt wyprawy?

Nocować planuje pod wiatami i w schronach, których na trasie jest sporo. Może uda mi się przenocować którejś nocy w jakiejś agroturystyce bądź w schronisku. Ale nie chcę się wiązać. Będę szedł przed siebie i wolałbym nie planować swojej wyprawy od schroniska do schroniska. Może być tak, że danego dnia dojdę do schroniska, a będę pełen sił i szkoda byłoby je marnować. Będę szedł dalej. Innego dnia niemoc może mnie złapać przed punktem docelowym. Dlatego będę miał namiot. Zdobyłem specjalny, niezwykle lekki, prosto ze Stanów. Dzięki życzliwości jednej z zaprzyjaźnionych rodzin. To pozwoli mi iść przed siebie i nie troszczyć się o nocleg.

Jeśli chodzi o jedzenie to będzie to głównie suchy prowiant. Ta trasa nie idzie tylko szczytami gór. Wchodzi się na szczyt i schodzi. Wchodzi do miasteczka lub wsi. Znów wychodzi na szlak. Dlatego będę mijał sklepy i tam kupował jedzenie, uzupełniał zapasy wody. Jakiś ciepły posiłek też się zdarzy – będę szukał w agroturystykach i schroniskach. Myć się planuję w górskich potokach, studniach, hydrantach, może uda się na polach namiotowych. Jakoś to chyba będzie… Mam nadzieję.

Jan Baranik (dziadek Olinka) przejdzie dla wnuka GSB

No właśnie. Czasem może brakować sił, mogą wydarzyć się jakieś nieprzewidziane sytuacje. Czy idzie pan sam, czy ktoś będzie towarzyszył?

Planuję samotne przejście. Również dlatego, że nie chcę nikogo ograniczać, ani być ograniczony. Ludzie mają różną wytrzymałość, kondycję, stan zdrowia, chęci. Nie chciałbym komuś opóźniać przejścia albo iść ponad wszelkie siły. I w drugą stronę też to działa. Choć oczywiście miło by było przechodzić pewne krótkie odcinki w towarzystwie przypadkowo napotkanych osób albo takich, które będą chciały celowo dołączyć na jakimś krótszym odcinku. Jestem otwarty i zapraszam. Takim wsparciem podczas jednego, może dwóch odcinków podróży ma być dla mnie Dorota Gardias, która zgodziła się być ambasadorem tej wyprawy. Od dłuższego czasu wspiera naszą rodzinę i wiem, że możemy na nią zawsze liczyć. Nawet podczas takiej nieoczywistej, wymagającej akcji jak przejście Głównego Szlaku Beskidzkiego.

Treningi już trwają… Jak wyglądają?

Trwają w zasadzie od stycznia. Zacząłem od trenowania w domu. Ćwiczeń rozciągających, wzmacniających mięśnie. Potem miałem dwie przerwy, bo najpierw dopadł mnie covid, a ledwo gdy wróciłem do treningów to zachorowałem na grypę. Także prawdziwe przygotowania nieco się opóźniły. Na wiosnę zacząłem chodzić codziennie po wale Zawadowskim w Warszawie. Później rozpoczęły się treningi z obciążeniem — najpierw 5 kg, potem 10 kg. I chciałbym, żeby docelowo mój plecak nie przekroczył 10 kg. Biorę więc niezbędne minimum.

Teraz trenuję na górce na Ursynowie. Ćwiczę wytrzymałość nóg i ogólnie organizmu. Od blisko trzech tygodni śpię w namiocie. Kontroluję też stan zdrowia i kardiologicznie, i ortopedycznie, i neurologicznie. Jestem kilkanaście lat po bardzo ciężkiej operacji kręgosłupa. Nie chodziłem. Bardzo długo zajęło mi wracanie do względnej sprawności. Całkowitej nie osiągnąłem do dziś. Groziło mi do końca życia poruszanie się na wózku inwalidzkim. Tym bardziej czuję wdzięczność, że udało mi się wyjść na względną prostą i bardzo chciałbym pomóc mojemu wnukowi. Może kiedyś wózek też stanie się wspomnieniem? Albo chociaż będzie wsparciem, a nie głównym środkiem do przemieszczania się.

Ambasadorem wyprawy jest Dorota Gardias
Ambasadorem wyprawy jest Dorota Gardias

A w jaki sposób ma się ta wyprawa przełożyć na zebrane środki? Jaki jest plan?

Plan jest taki, żeby przede wszystkim nagłośnić akcję i moje przejście. Aby jak najwięcej osób dowiedziało się o mojej wędrówce i dołączyło do mojej społeczności w social mediach. Wędrując, będę rozdawał ulotki i udostępniał kod QR prowadzący do zbiórki pieniędzy. Będziemy też robić aukcje fantastycznych przedmiotów zarówno od znanych osób, jak i voucherów na wypoczynek w luksusowych hotelach. Planujemy też robić relacje z przejścia. Będzie można obserwować postępy mojej wędrówki – w jakich miejscach jestem, ile już pokonałem trasy, a ile jeszcze zostało. Dostałem możliwość nieodpłatnego pożyczenia GPS i skorzystam z tej oferty, by uatrakcyjnić moje przejście. Mam dużą nadzieję, że napotkam na swojej drodze życzliwych ludzi, którzy zechcą wesprzeć moją zbiórkę. No i, że informacja dotrze też do osób, które chciałyby pomóc bez wychodzenia z domu. Robiąc przelew czy biorąc udział w licytacji.

Wszystko wydaje się świetnie zaplanowane, a czy jest coś, czego najbardziej pan potrzebuje?

Właśnie tego wsparcia mentalnego. Żeby było widać i czuć, że ludzie są ze mną i dopingują. Reakcje na prowadzone relacje – polubienia i udostępnianie. Wzrost obserwujących. Że wyprawa przynosi efekt finansowy, bo taki jest jej cel. Mam wielkie wsparcie od domowników, znajomej, wspomnianej już Doroty Gardias, kilku fantastycznych firm, które zdecydowały się wesprzeć mnie sprzętowo, za co niezwykle dziękuję, Mam też bardzo duże wsparcie mentorskie od Leszka Piekło – autora przewodnika po Głównym Szlaku Beskidzkim, który chętnie dzieli się swoją wielką wiedzą. To daje mi siłę. Teraz potrzebuję dodatkowego dopingu od obserwatorów i wpłat. Zresztą myślę, że dam radę. Ale ten doping i rosnący pasek na zbiórce zapewne da mi więcej sił do przejścia.

Jan Baranik (dziadek Olinka) przejdzie dla wnuka GSB

To jak można wesprzeć zbiórkę i samego Olinka?

Sposobów jest co najmniej kilka. Przede wszystkim mam utworzoną specjalną zbiórkę na www.pomagam.pl/dziadekolinka. Można również bezpośrednio wpłacać środki na subkonto mojego wnuka w Fundacji Avalon https://www.fundacjaavalon.pl/nasi_beneficjenci/aleksander_jozwicki_15896/

No i koniecznie trzeba dołączyć do mojego profilu w social mediach: Dziadek Olinka. Tam będą wszystkie informacje o przejściu, o konkursach, licytacjach, o tym ile udało się zebrać i o wszelkich możliwych formach wsparcia. Mam nadzieję, że uda się osiągnąć cel. Szczególnie że na ostatnim odcinku planujemy małą niespodziankę…

Zdradzi pan coś więcej?

Wolę nie zapeszać, ale chcemy by dołączył do mnie Olinek. Niekoniecznie z wózkiem. Ale… na razie to muszę dojść do tego momentu.

Trzymamy mocno kciuki za wyprawę i za powodzenie w zbiórce. I przede wszystkim za postępy w terapii Olinka.

Jan Baranik (dziadek Olinka) przejdzie dla wnuka GSB

Poprzedni artykułSejm przyjął kontrowersyjną ustawę o świadczeniu wspierającym
Następny artykułPadł rekord. 1,5 mld złotych – tyle zebrały OPP w ramach 1,5 proc. podatku