Według Europejskiego Ankietowego Badania Zdrowia liczba dzieci z niepełnosprawnościami w Polsce wynosi  ponad 211 tysięcy. Dla nich dedykowane są miejsca nie tylko  w przedszkolach ogólnodostępnych, ale i szkołach integracyjnych oraz specjalnych. Wydawałoby się, że w XXI wieku, w kraju europejskim włączanie uczniów z niepełnosprawnościami do w pełni zdrowych rówieśników, jest oczywiste. Niestety, to tylko teoria. Praktyka i doświadczenie rodziców dzieci niepełnosprawnych pokazuje zupełnie inny, momentami przerażający obraz. 

Integracyjny system kształcenia w swym założeniu polega na możliwie maksymalnym włączaniu dzieci z niepełnosprawnością do placówek edukacyjnych, które pozwolą im na naukę w gronie zdrowych rówieśników. 

Pierwsze przedszkola i szkoły integracyjne powstały w Europie już w latach 60. ubiegłego wieku. W Polsce natomiast,  zaczęły pojawiać się dopiero 30 lat później i to głównie dzięki zaangażowaniu nie władz, a rodziców dzieci z różnymi rodzajami niepełnosprawności.

Liczba placówek integracyjnych w poszczególnych regionach kraju jest nierówna. Zależy od takich czynników jak m.in.: polityki oświatowej władz w danym rejonie, świadomości środowiska lokalnego co do form kształcenia dzieci i młodzieży z niepełnosprawnością, liczby mieszkańców na danym terenie, a co za tym idzie liczby dzieci i młodzieży w wieku przedszkolnym i szkolnym, a także zamożności danego regionu. Mimo, że placówki te pojawiają się w każdej części Polski, to z analizy Centrum Metodycznego Pomocy Psychologiczno Pedagogicznej wynika, iż edukacja integracyjna zmierza jednak w złym kierunku. Z założenia placówki integracyjne miały powstawać w wielu miejscach, by umożliwić pojedynczym uczniom z niepełnosprawnościami dołączenie do zdrowych rówieśników. Przedszkola i szkoły integracyjne miały być skierowane do uczniów zamieszkujących najbliższe okolice i tworzyć miejsca edukacyjne dla dzieci z najbliższego środowiska bez względu na poziom sprawności. Tymczasem okazuje się, że nowe placówki integracyjne tworzone są coraz rzadziej, za to te „stare” otwierają coraz więcej klas integracyjnych, przyjmują coraz więcej dzieci z niepełnosprawnościami i zaczynają się niejako „specjalizować w uczniach z niepełnosprawnością”. A ponieważ placówek jest mało to rodzice decydują się na dowóz dzieci do placówki integracyjnej znajdującej się nie tuż obok miejsca zamieszkania, ale często wiele kilometrów od ich domu. Szkoły i przedszkola tego typu stają się coraz bardziej hermetyczne. Liczba uczęszczających do nich uczniów z niepełnosprawnością wzrasta, ich problemy zaczynają dominować, rodzice sprawnych, zdrowych dzieci już nie chcą ich tam posyłać i w efekcie integracja zanika. Wszystko to sprawia, że przedszkola i  szkoły integracyjne upodabniają się coraz bardziej do szkół specjalnych, do których uczęszczają dzieci wyłącznie z orzeczeniami o niepełnosprawności.  Największy problem wydaje się być z miejscami w placówkach edukacyjnych dla dzieci ze znacznymi niepełnosprawnościami fizycznymi, w normie intelektualnej. 

  • Popełniliśmy błąd już na samym początku. Zamiast posłać syna w wieku trzech lat do przedszkola, gdy była otwarta rekrutacja do oddziałów integracyjnych, my za namową lekarzy postanowiliśmy rok odczekać i rozpocząć przygodę w wieku lat czterech. I tu zaczęła się równia pochyła. Okazało się, że miejsca w państwowych przedszkolach są już zajęte. Zostały nam prywatne placówki. Z zaskoczeniem odkryliśmy, że praktycznie wszystkie są nastawione wyłącznie na dzieci ze spektrum autyzmu, ewentualnie na lekkie niepełnosprawności intelektualne, ale w ogóle nie są otwarte na dziecko na wózku inwalidzkim – mówi pani Anna, mama sześcioletniego Jasia z Mózgowym Porażeniem Dziecięcym (imiona zmienione na prośbę rozmówców). Jak dodaje, w szukanie przedszkola zaangażowała się nie tylko ona, ale nawet terapeuci dziecka. Udało się znaleźć jedno, prywatne, integracyjne, które było gotowe przyjąć “wózkowicza”. Radość nie trwała jednak długo. -Syn dostał się do grupy integracyjnej. W taką celowaliśmy. Jest w normie intelektualnej, mówi, łaknie kontaktów i z dorosłymi, i z rówieśnikami. Przede wszystkim ma problemy ruchowe, jeździ na wózku, wymaga pomocy w toalecie. Ale samodzielnie je, rysuje, na wózku przemieszcza się też bez pomocy osób trzecich. Do problemów ruchowych dochodzi labilność emocjonalna i wybiórczość pokarmowa. Wymaga więcej uwagi niż zupełnie zdrowy równolatek, ale też nie potrzebuje opieki jeden na jeden, takiej jaka często jest zapewniona w placówkach specjalnych czy terapeutycznych – mówi pani Anna. Ku jej zdziwieniu na kilkanaście dni przed rozpoczęciem roku szkolnego dostała telefon od dyrektor przedszkola z propozycją przyjęcia syna nie do integracji, a do grupy terapeutycznej.
  • Początkowo byłam “na nie”. Grupy terapeutyczne zawsze kojarzyły mi się z dziećmi z głęboką niepełnosprawnością i fizyczną, i intelektualną. Widziałam dużo zdjęć z takich przedszkoli, bo uczęszcza do nich wiele znajomych dzieciaków, które mają większą niepełnosprawność od mojego Jasia. Nie miałam nic przeciwko temu, by był w grupie z dziećmi z niepełnosprawnościami, ale chciałam by choć część osób w grupie mogła pchać go do przodu, pokazywać prawidłowe wzorce, uczyć dobrych zachowań. Pani dyrektor jednak wytłumaczyła mi, że będzie to grupa terapeutyczna, ale inna niż wszystkie. Będą do niej uczęszczać dzieci z niepełnosprawnościami ruchowymi, a w normie intelektualnej. Grupa miała być mała, pięcioosobowa. Do tego trzech wychowawców, w tym fizjoterapeuta. Była pandemia, bałam się puszczać syna w tłum dzieci. Ta opcja brzmiała dla nas niezwykle korzystnie. Niestety na pozytywnej deklaracji się zakończyło – przyznaje ze smutkiem pani Anna. W efekcie okazało się, że jej syn jest jedynym dzieckiem w normie intelektualnej i  jednym z dwóch komunikujących się werbalnie. Reszta dzieci w grupie miała tzw.sprzężenie niepełnosprawności (współistnienie dwóch lub większej ilości niepełnosprawności) . Nie był więc w stanie wypracować żadnych relacji społecznych, naśladować pozytywnych zachowań rówieśników, ani uczyć się od nich nowych, nieznanych wcześniej umiejętności. 
  • Warto podkreślić, że syn był świetnie zaopiekowany. Ale posyłając go do przedszkola zależało nam na zupełnie innych aspektach niż tylko i wyłącznie troskliwej opiece. To mógł otrzymać w domu od nas. Mogliśmy też zatrudnić opiekunkę, która by z nim spędzała kreatywnie czas i realizowała materiał dydaktyczny. W tym przedszkolu, mimo starań personelu, było to wręcz niemożliwe. Każde dziecko miało skrajnie inny poziom funkcjonowania. Nie dało się prowadzić żadnych zajęć tak, by wiedza przekazywana była dostosowana do całej grupy. W efekcie poza tym, że byłam spokojna, że syn jest “dopatrzony”, nie zyskiwał na chodzeniu do przedszkola praktycznie nic. Ani w iedzy, ani kontaktów z rówieśnikami – przyznaje pani Ania.

Historia pani Ani i jej syna nie jest wyjątkiem. Z podobnym problemem zmaga się obecnie Karolina Rangotis, mama trzyletniego Nikosa, który przygodę z przedszkolem ma przed sobą.

  • Szukamy placówki która przede wszystkim będzie chętna włączyć w umiejętny sposób Nikosia do integracji z innymi dziećmi. Miejsca gdzie empatia, otwartość, zrozumienie nie są tylko hasłami reklamowymi, ale realnym wsparciem dla dzieci które na co dzień mierzą się z niepełnosprawnością. Przedszkola które będzie pomagało rozwijać szczęśliwe relacje w atmosferze zaufania i akceptacji. – wylicza pani Karolina. Nikos podczas ciąży doznał wylewu na skutek czego zmaga się z mózgowym porażeniem dziecięcym czterokończynowym. Porusza się na wózku elektrycznym. Dzięki codziennej terapii jest w stanie samodzielnie siedzieć i na krótkie dystanse chodzić przy chodziku. Nikoś mimo, że fizycznie potrzebuje dużego wsparcia to poznawczo radzi sobie świetnie. Jakiś czas temu pięknie ruszył z mową i cały czas nas zaskakuje nowymi umiejętnościami. – dodaje. Mimo postępów w funkcjonowaniu chłopca, przedszkolna rzeczywistość okazała się brutalna. Na początku byłam przekonana, że mieszkając w Warszawie nie będzie z tym żadnego problemu. Przedszkoli jest mnóstwo, prowadzone w różnych nurtach, nastawione na różne dzieci. Wiele przedszkoli integracyjnych odpadło nam na starcie, bo infrastruktura nie jest dostosowana do wózków. Inne przedszkola nie zgodziły się na przyjęcie pomocy nauczyciela który byłby dedykowany tylko dla Nikosa i miał za zadanie wspierać go przy czynnościach fizycznych typu przeniesienie z wózka na krzesło albo toaletę. Zazwyczaj przypada tylko jeden nauczyciel wspomagający, ale jest on dla piątki dzieci z orzeczeniem o niepełnosprawności. W praktyce oznacza to, że w danej chwili pomaga temu dziecku które tego najbardziej potrzebuje. Jesteśmy ciągle w trakcie poszukiwania miejsca gdzie grupy byłyby bardziej kameralne niż w państwowym przedszkolu do którego się dostał, ale to nie rozwiązuje problemu ze względu na ilość dzieci które są w grupie. – przyznaje. Wciąż nie może uwierzyć, że tak wiele przedszkoli jest zupełnie niedostosowanych dla osób na wózkach. Najbardziej zaskoczyło mnie to ile przedszkoli integracyjnych nie jest gotowych na przyjęcie dziecka z niepełnosprawnością ruchową. Kiedy zaczęłam dzwonić do różnych placówek często słyszałam, że mają dużo dzieci z różnymi diagnozami: autyzm, asparger, zespół downa, ale dziecka na wózku nie mieli nigdy i nie mają doświadczenia w tym zakresie. Od wielu z nich od razu dostałam odmowę oraz informację, abym szukała w innych miejscach. Nie spodziewałam się, że przy tak ogromnej ilości przedszkoli będzie problem ze znalezieniem odpowiedniej placówki. Podobną sytuację miała pani Ania, która zdecydowała się po dwóch latach syna zabrać z grupy terapeutycznej, która nie pozwalała dziecku rozwinąć skrzydeł. 
  • Decyzja nie była prosta. Syn miał naprawdę dobrą opiekę w przedszkolu. Ale tylko to. Nie było mowy o żadnej integracji z dziećmi zdrowymi albo wyżej funkcjonującymi od niego. Nie mógł uczęszczać na zajęcia edukacyjne właściwe dla jego wieku. Zaczęliśmy więc wielkie poszukiwania nowego przedszkola, które ciągnęły się co najmniej kilka miesięcy. – mówi pani Ania. Najpierw mama Jasia obdzwoniła ponad osiemdziesiąt przedszkoli w Warszawie i okolicach: państwowe, prywatne, językowe, muzyczne. Wszędzie słyszała przede wszystkim odmowę ze względów architektonicznych. Ale nie tylko. Były przedszkola, które z góry informowały, że nastawione są na zespół aspergera. Często nie kryły się z tym, że za dziecko z diagnozą autyzmu przedszkole dostaje subwencję w wysokości przeszło 5 tysięcy złotych, natomiast za dziecko z niepełnosprawnością ruchową jest to niespełna tysiąc złotych. Jeszcze inne placówki wynajdywały dość wydumane powodu.
  • Kilka z nich utkwiło mi w pamięci. Jedno przedszkole było na parterze, bez ograniczeń architektonicznych. Kiedy zadzwoniłam z pytaniem czy są miejsca dla dzieci z niepełnosprawnościami, nie podałam jakimi, odpowiedziano że tak. Również w grupie wiekowej syna. Kiedy nakreśliłam, że syn jeździ na wózku, szybko poinformowano, że akurat całe przedszkole jest na parterze, a ta jedna grupa, do której miałby chodzić syn jest na piętrze bez windy. Na moje pytanie, czy nie możnaby zamienić sal, jeśli w innych grupach nie ma dzieci z niepełnosprawnościami ruchowymi, odpowiedziano kategorycznie, że jest to niemożliwe, bo wymagałoby przeniesienia większości zabawek między pomieszczeniami.

Ale to nie koniec zaskakujących odpowiedzi jakie usłyszała pani Anna.

  • W jednym przedszkolu zaproszono nas na dzień otwarty. Synowi bardzo się spodobało przedszkole, szybko złapał kontakt z personelem i pani dyrektor zaprosiła go na próbę do jego przyszłej grupy. Przyjechaliśmy na spotkanie, syn został zaproszony do sali, została mu przedstawiona wychowawczyni i wszystkie dzieci. Nie minęły dwie minuty spotkania, kiedy pani dyrektor powiedziała, że niestety ale musi odmówić przyjęcia syna, ponieważ w sali zrobiło się duszno. Podsumowała, że zaprosiła nas na spotkanie, bo chciała sprawdzić czy dodatkowa osoba w grupie nie powoduje zbyt małego dostępu do tlenu na sali. Ale jej obawy się potwierdziły. Szczerze mówiąc poczułam się jakby ktoś mi dał w twarz. Domyślam się, że wystraszyła się wózka i nie wiedziała jak wybrnąć. Ale widziała syna na dniu otwartym, rozmawiała z nim, widziała jak funkcjonuje. Nie rozumiem czemu zrobiła mu nadzieję, przedstawiła dzieci z grupy, wychowawcę i w sumie natychmiast poszukała wymówki, by go nie przyjąć. Nawet nie dała mu szansy – wspomina rozgoryczona pani Ania

Obawy o edukację przedszkolną ma pani Karolina, mama Nikosa.

  • Myślę, że przede wszystkim obawiam się jak Nikos odnajdzie się w grupie rówieśniczej i jak zostanie przyjęty. Dzieci mają to do siebie, że zadają dużo pytań i są bardzo szczere. Mieliśmy już przykrą sytuacje podczas poszukiwań przedszkola gdzie jeden z chłopców zaczął krzyczeć do Nikosa, że jest dziwny. Mimo obecności opiekunów grupy nie było reakcji. To naturalne, że dzieci są ciekawe, ale bardzo dużo zależy od pedagogów którzy są w danej placówce. Przestrzeń na rozmowę, uczenie empatii i otwartości jest konieczne, aby dzieci z różnymi niepełnosprawnościami mogły uczestniczyć w życiu społecznym i nie czuły się wykluczane. To my, rodzice, pedagodzy, opiekunowie jesteśmy odpowiedzialni za to, aby takie wartości przekazywać i odpowiadać dzieciom na zadane przez nich pytania. Odwracanie głowy, udawanie że nie widzimy albo nie słyszymy tylko eskalują problem i powodują szereg negatywnych konsekwencji dlatego tak ważne jest to, aby reagować i rozmawiać. Jak większość mam które posyła swoje dziecko do przedszkola mam różne emocje, ale staram się przyciągać dobre myśli i jestem przekonana, że z odpowiednią kadrą i pozytywnym nastawieniem niepełnosprawność ruchowa nie będzie barierą do czerpania radości z bycia przedszkolakiem. – dodaje. 
  • Opiekunowie dzieci z niepełnosprawnościami poszukując przedszkola czy szkoły mierzą się z ogromnym problemem, którym jest brak otwartości placówek na przyjęcie do siebie takich dzieciaków. – mówi – Ewelina Mocarska, Psycholog, pedagog, specjalista komunikacji alternatywnej i wspomagającej. 
  • Oferta przedszkolna dla dzieci z niepełnosprawnością ruchową, albo z samą niepełnosprawnością intelektualną tzw. dzieci bez sprzężeń niepełnosprawności (współistnienie dwóch różnych niepełnosprawności – przyp. red.) i bez autyzmu jest bardzo uboga. Jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. Za dzieckiem z niepełnosprawnością ruchową idzie subwencja oświatowa, która jest niska. Subwencja dla dziecka z niepełnosprawnością ruchową wynosi około ⅓ subwencji jaka jest na dzieciaki z niepełnosprawnościami sprzężonymi lub autyzmem. – dodaje.
  • Dziś rysuje się widmo, nie tylko braku możliwości sprostania wyzwaniu organizacji zajęć zgodnie z orzeczeniami o potrzebie kształcenia specjalnego, ale i widmo wielu innych niekorzystnych  zmian w oświacie. Jako samorząd podnosimy ten problem od dawna. To kwestia zbyt niskich nakładów Państwa na oświatę, rosnące koszty utrzymania placówek, oświatowych, coraz więcej wakatów nauczycielskich i coraz mniejsze zainteresowanie zawodem nauczyciela. MEiN pozostaje głuche na niepokojące sygnały samorządów. – mówi   Monika Beuth-Lutyk Rzeczniczka Prasowa Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy.

Do podobnych wniosków dochodzi psycholog Ewelina Mocarska.

  • Oferta przedszkoli jest zerowa, bo przedszkola nie mają pieniędzy na dostosowanie budynku, pokonanie barier architektonicznych, szkolenia dla nauczycieli i opiekunów, pokazanie że dziecko z niepełnosprawnością ruchową nie równa się  dziecku z niepełnosprawnością intelektualną. To jest dziecko które chce w pełni uczestniczyć w życiu przedszkolnym. Ktoś może powiedzieć, że na rynku jest bardzo dużo przedszkoli terapeutycznych, czy integracyjnych, przedszkoli realizujących edukację włączającą. Jednak ta oferta jest dramatycznie mała w stosunku do potrzeb.
  • W grupie dzieci posiadających orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego uczęszczających do przedszkoli i oddziałów przedszkolnych prowadzonych przez m.st. Warszawę 24% to dzieci z niepełnosprawnością ruchową. – wylicza  Monika Beuth-Lutyk.

Zdaniem Eweliny Mocarskiej placówek stricte dostosowanych do niepełnosprawności ruchowej, dających możliwość integracji ze zdrowymi dziećmi jest jednak za mało.

  • Samych przedszkoli jest za mało. Więc siłą rzeczy nie wszystkie dzieci są i będą zaopiekowane.  – Ewelina Mocarska, Psycholog, pedagog, specjalista komunikacji alternatywnej i wspomagającej. 

Jak więc powinno wyglądać takie przedszkole dla dziecka z niepełnosprawnością ruchową?

  • Przede wszystkim powinno nie mieć barier architektonicznych,  być jednopiętrowe, nie mieć progów, mieć stoliki i krzesełka regulowanej wysokości, mieć meble i półki na różnych wysokościach, by dzieci z niepełnosprawnością ruchową,  dzieci na wózku, bądź poruszające się o balkoniku miało możliwość sięgnąć po zabawkę. Co ważne musi mieć też przygotowany personel, z otwartą głową. – wylicza Mocarska.

Mimo przeszkód warto walczyć o odpowiednie przedszkole dla dziecka. Po roku poszukiwań los się uśmiechnął do Jasia, syna pani Ani. Zupełnie przypadkiem trafili na małe prywatne przedszkole, którego nigdy by nie podejrzewała o otwartość na osoby na wózkach inwalidzkich. Na samym wejściu są ogromne schody bez podjazdu. To jednak nie zraziło ani pani Ani, ani dyrekcji przedszkola, ani personelu. Chłopiec fantastycznie został przyjęty na dniu adaptacyjnym i mimo przeszkód architektonicznych uczęszcza do zwykłego przedszkola, w którym większość dzieci nie ma żadnych niepełnosprawności. 

  • To mi pokazało jak wiele nie zależy tylko od systemu, przeszkód i ograniczeń, a od samych ludzi. W jednych przedszkolach przeszkodą mogła być duchota w sali czy mały schodek do szatni, a w innym kilka poważnych barier nie stanowiło dla nikogo ograniczenia – wskazuje pani Ania. Mimo, że ma obawy jak syn będzie dalej odnajdywał się wśród zdrowych rówieśników i ma poczucie, że puściła go “na głęboką wodę”, nie żałuje decyzji. 
  • Nasze problemy na tym się nie skończyły. Za rok syn powinien rozpocząć edukację w szkole. Prawdopodobnie zostanie odroczony o rok od obowiązku szkolnego. A to oznacza, że szkoły musimy zacząć na poważnie już we wrześniu tego roku. Jestem po pierwszym rozeznaniu. Aktualnie jedna szkoła prywatna zaproponowała nam spotkanie i omówienie możliwości przyjęcia syna. Kilkadziesiąt kilometrów od miejsca zamieszkania. Inne odmówiły rozważenia kandydatury syna – dodaje zasmucona.
Poprzedni artykułDroga do aktywności
Następny artykułPotrzeby wciąż są, możliwości zaczynają się kończyć – uchodźcy z niepełnosprawnościami wciąż potrzebują wsparcia
Nazywam się Agnieszka Jóźwicka i jestem mamą pięcioletniego Olinka. Zawsze byłam bardzo aktywna i nie tyle musiałam, co chciałam robić więcej niż moi rówieśnicy. Od szóstego roku życia grałam na fortepianie, skończyłam podstawową i średnią szkołę muzyczną, występowałam w Teatrze Polskim w Warszawie, gościnnie brałam udział w licznych programach telewizyjnych dla dzieci i młodzieży. Na pierwszym roku studiów (muzykologia na Uniwersytecie Warszawskim) poszłam na staż do radiowej Trójki i… zostałam w niej przez kilka lat pracując jako reporter w redakcji aktualności. Mimo iż skończyłam studia muzykologiczne, na dobre związałam się z dziennikarstwem i mediami. Ukończyłam studia podyplomowe z zarządzania w mediach i kontynuowałam swoją medialną przygodę kolejno pracując w czołowych firmach produkcyjnych oraz w stacjach TVN i TTV. Praca w mediach nigdy nie była moim przykrym obowiązkiem, a zawsze pozytywnym wyzwaniem i adrenaliną, bez której nie potrafiłam funkcjonować. Wtedy jeszcze nie wiedziałam z jaką adrenaliną przyjdzie mi się mierzyć w przyszłości. I to nie w pracy, a prywatnie. W 2015 roku wyszłam za mąż, a już w 2016 roku zostałam mamą wymarzonego synka – Aleksandra, zwanego przez wszystkich Olinkiem. To on wywrócił świat całej rodziny do góry nogami i to kilka razy. Pierwszy, gdy w dwunastym tygodniu ciąży otrzymałam diagnozę wady wrodzonej nerek u Olinka. Drugi, gdy zupełnie niespodziewanie urodził się na przełomie 26 i 27 tygodnia ciąży. Trzeci, gdy otrzymaliśmy diagnozę – Mózgowe Porażenie Dziecięce Czterokończynowe. Dziś jestem przede wszystkim mamą, żoną, fizjoterapeutką, pielęgniarką, osobą która chce sprawić by syn był w przyszłości osobą samodzielną, i nieustannie poszukuje na to sposobu i środków. W wolnej chwili prowadzę na facebooku funpage „Olinek” , aukcję charytatywną na rzecz Olka i innych osób walczących o zdrowie i życie „#DLAOLINKA” oraz stronę na facebooku „MPDzieciak”, na której testuję wraz z synem zabawki dla dzieci z niepełnosprawnościami. Czy mam jakieś marzenia? Jedno największe – by mój Syn był szczęśliwy.