Przeszedł już blisko 400 km, a przed nim niewiele ponad 100 km. Jan Baranik, doradca podatkowy z Warszawy od 2 sierpnia przemierza charytatywną wędrówkę Głównym Szlakiem Beskidzkim. Chce w ten sposób nagłośnić prowadzoną zbiórkę na wnuka Olinka.

Na co dzień prowadzi siedzący tryb życia. Większość czasu spędza za biurkiem przy komputerze. Kilkanaście lat temu przeszedł niezwykle skomplikowaną operację kręgosłupa. Zdaniem lekarzy miał do końca życia jeździć na wózku inwalidzkim. Zawalczył o swoje zdrowie i sprawność. Dziś walczy o sprawność ukochanego wnuka Olinka, który ma mózgowe porażenie dziecięce czterokończynowe, wadę układu moczowego i jest w trakcie rediagnozy spektrum autyzmu.

Chcę zebrać środki przede wszystkim na rehabilitację wnuka, sprzęt rehabilitacyjny, leki. To są największe koszty jego terapii. W sumie kosztuje to mniej więcej 150 tys. zł. rocznie. W tym roku nawet więcej, bo jest inflacja. Koszty wszystkiego poszły w górę. Jeszcze niedawno godzina fizjoterapii w Warszawie kosztowała 140-160 złotych. Dziś jest to 200 złotych. A Olinek wymaga nie tylko fizjoterapii. Jest pod stałą opieką psychologa, logopedy, ma terapię integracji sensorycznej, trening umiejętności społecznych – wylicza pan Jan.

Aby zdobyć środki na leczenie wnuka postanowił zorganizować wyprawę. Jak sam przyznaje, nie wystarczy wpaść na pomysł i ruszyć. Trzeba się przygotować.

Zaczęło się od pomysłu. Zobaczyłam w telewizji, że dwóch mężczyzn idzie z południa na północ Polski, by zdobyć środki na leczenie zaprzyjaźnionego dziecka. Wtedy zaświtał mi pomysł zorganizowania własnej wyprawy. Pieniądze na leczenie wnuka zbieramy od lat. Od 2018 roku córka organizuje aukcję charytatywną #DLAOLINKA w social mediach. Ale ta formuła powoli się wyczerpała. Na początku było wielkie poruszenie, ogromne wsparcie, licytacje szły świetnie. Ale po pięciu latach, mimo naszych największych starań, ludziom się to opatrzyło. Pomyślałem, że taka wyprawa to coś innego, świeżego, jeszcze mało popularnego. A że w ubiegłym roku będąc na urlopie w Wiśle dowiedziałem się o Głównym Szlakiem Beskidzkim, to pomyślałem, że znakomicie można połączyć moją miłość do gór ze szczytnym celem/ A potem zaczęły się miesiące treningów. Rozciągałem się, chodziłem na wędrówki bez obciążenia, potem z obciążeniem. Następnie trenowałem na górce na Ursynowie. Musiałem być zdyscyplinowany. – mówi pan Janek.

Jak sam wspomina przekonanie rodziny też do łatwych nie należało.

Bardzo się o mnie bali. Wiedzieli, że moje zdrowie nie jest najlepsze. Mieli świadomość, że kręgosłup który w przeszłości miałem operowany, czasem szwankuje. Obawiali się wszystkiego. Od mojej formy, przez pogodę, po zwierzęta, a nawet ludzi. Jednak szczęśliwie do tej pory tylko obawy pogodowe się potwierdziły. – mówi pan Dziadek Olinka.

I faktycznie. Gdy wyruszał z Wołosatego, spod granicy Ukraińskiej 2 sierpnia pogoda była fatalna. Przez kilka dni bardzo intensywnie padało, były burze, ogromny wiatr. Szło się ciężko, było ślisko, czasami w czasie burzy nawet niebezpiecznie. Te utrudnienia atmosferyczne nie tylko spowodowały, że Dziadek Olinka szedł wolniej niż zakładał, ale również śliska nawierzchnia spowodowała kontuzję kolana.

Był taki moment, że obawiałem się, że będę musiał przerwać wędrówkę. A bardzo tego nie chciałem. Żona z córką kupiły mi ortezę stabilizującą i przekazały przez Dorotę Gardias, która szła ze mną przez część trasy. Dodatkowo w miejscowości Rytro odezwała się do mnie cudowna fizjoterapeutka Angelika Mos, której siostra obserwowała moje zmagania i postanowiła przyjechać, obejrzeć moje kolano, założyć tejpy. To spowodowało, że nagle nogi same mnie niosły. A była tak miła, że jeszcze następnego dnia przyjechała do Krościenka nad Dunajcem poprawić tejpy. Dzięki niej idę dalej – podkreśla Dziadek Olinka.

Miły gest fizjoterapeutki to jeden z wielu pięknych dowodów wsparcia, jakich doświadcza pan Janek na trasie. Jak wspomina miał spać pod namiotem. Owszem spał, ale kilka razy. Poza tym wiele osób zaprasza go bezpłatnie do siebie oferując nocleg czy poczęstunek. Czasem są to osoby czekające z pierogami, ktoś oczekuje na niego przy trasie z  mrożoną kawą, kolejna osoba częstuje śliwkami ze swojego ogródka, albo w restauracji prosi by dziadka zamówienie było na jego rachunek. 

Przed wyjazdem jedna z firm zaproponowała mi bezpłatne wypożyczenie GPS. To jest genialne rozwiązanie. Osoby, które kibicują mi podczas wyprawy mogą przez 24 godziny na dobę podglądać w internecie gdzie się znajduję. W ten sposób na przykład wychodzą na drogę porozmawiać, czekają z poczęstunkiem, a nawet łapią mnie na trasie by pokazać, którędy lepiej przejść by ominąć jakieś bagno czy rwący strumień. – opowiada. – Ale kilka razy ta nawigacja też mnie uratowała. Zdarzyło się, że zabłądziłem, albo poszedłem złą ścieżką i osoby, które śledziły moją drogę zaczęły alarmować mnie i moją rodzinę, że idę w złą stronę. Za co jestem bardzo wdzięczny – dodaje Dziadek Olinka.

Dziadek Olinka jest już zmęczony. Nieco inaczej wyobrażał sobie tę wyprawę. Wiedział, że będą różne problemy, ale nie spodziewał się tego, że przez pierwsze dni będzie aż takie załamanie pogody, a teraz tak wielkie upały. Miał nadzieję obyć się też bez kontuzji. Ale przede wszystkim doskwiera mu samotność podczas wędrówki.

Myślałem, że właśnie samotna wędrówka będzie ciekawym doświadczeniem. Że da mi trochę odpoczynku, czasu do przemyśleń. Okazuje się, że to nie dla mnie. A przynajmniej na tak długiej trasie. Kiedy szedłem z Dorotą Gardias, albo czasem z kimś napotkanym na trasie, nogi same mnie niosły. Nawet nie wiedziałem kiedy mijał czas jak osiągaliśmy kolejny szczyt. A kiedy idę sam to tych myśli jest za dużo. Dlatego tak miłe jest kiedy ktoś mnie zaczepia, albo idzie ze mną przez jakiś czas. – zauważa Dziadek Olinka.

Dziadek planuje dotrzeć do mety w Ustroniu około środy. Tam czekać będzie na niego ukochany wnuk Olinek.

Już niewiele mi zostało. A największą nagrodą będzie uściskanie ukochanego wnuczka. No i zebranie środków na jego leczenie. Dlatego bardzo proszę wszystkie osoby, które chciałyby wesprzeć mojego wnuczka o wpłaty. Moim celem nie była sława i podziw. A pozyskanie pieniędzy na leczenie Olinka.

Poprzedni artykuł„Zaczęłam doceniać jakim darem jest zdrowie.” – Wywiad z Paulą Sararą
Nazywam się Agnieszka Jóźwicka i jestem mamą pięcioletniego Olinka. Zawsze byłam bardzo aktywna i nie tyle musiałam, co chciałam robić więcej niż moi rówieśnicy. Od szóstego roku życia grałam na fortepianie, skończyłam podstawową i średnią szkołę muzyczną, występowałam w Teatrze Polskim w Warszawie, gościnnie brałam udział w licznych programach telewizyjnych dla dzieci i młodzieży. Na pierwszym roku studiów (muzykologia na Uniwersytecie Warszawskim) poszłam na staż do radiowej Trójki i… zostałam w niej przez kilka lat pracując jako reporter w redakcji aktualności. Mimo iż skończyłam studia muzykologiczne, na dobre związałam się z dziennikarstwem i mediami. Ukończyłam studia podyplomowe z zarządzania w mediach i kontynuowałam swoją medialną przygodę kolejno pracując w czołowych firmach produkcyjnych oraz w stacjach TVN i TTV. Praca w mediach nigdy nie była moim przykrym obowiązkiem, a zawsze pozytywnym wyzwaniem i adrenaliną, bez której nie potrafiłam funkcjonować. Wtedy jeszcze nie wiedziałam z jaką adrenaliną przyjdzie mi się mierzyć w przyszłości. I to nie w pracy, a prywatnie. W 2015 roku wyszłam za mąż, a już w 2016 roku zostałam mamą wymarzonego synka – Aleksandra, zwanego przez wszystkich Olinkiem. To on wywrócił świat całej rodziny do góry nogami i to kilka razy. Pierwszy, gdy w dwunastym tygodniu ciąży otrzymałam diagnozę wady wrodzonej nerek u Olinka. Drugi, gdy zupełnie niespodziewanie urodził się na przełomie 26 i 27 tygodnia ciąży. Trzeci, gdy otrzymaliśmy diagnozę – Mózgowe Porażenie Dziecięce Czterokończynowe. Dziś jestem przede wszystkim mamą, żoną, fizjoterapeutką, pielęgniarką, osobą która chce sprawić by syn był w przyszłości osobą samodzielną, i nieustannie poszukuje na to sposobu i środków. W wolnej chwili prowadzę na facebooku funpage „Olinek” , aukcję charytatywną na rzecz Olka i innych osób walczących o zdrowie i życie „#DLAOLINKA” oraz stronę na facebooku „MPDzieciak”, na której testuję wraz z synem zabawki dla dzieci z niepełnosprawnościami. Czy mam jakieś marzenia? Jedno największe – by mój Syn był szczęśliwy.