Po kilkunastu dniach trwania wojny polskie społeczeństwo zaczyna się dzielić. Jedni są zachwyceni ogromem pomocy jakie otrzymują uchodźcy z Ukrainy w naszym kraju, inni zaczynają manifestować swoje obawy, że goście ze wschodu są lepiej traktowani i mają większe przywileje niż Polacy. Jednak nic nie jest czarno-białe. O niektórych grupach społecznych na razie w ogóle nie pomyślano, a nawet  jeśli pomyślano to nie wprowadzono jeszcze odpowiednich regulacji prawnych. Tak jest na przykład z opiekunami osób z niepełnosprawnościami.

W naszym punkcie recepcyjnym pojawia się coraz więcej osób z niepełnosprawnościami, również matek z niepełnosprawnymi dziećmi. O ile żal serce ściska widząc wszystkich ludzi jak zmęczeni podróżą gdzieś w kącie odpoczywają, o tyle pomoc osobom z niepełnosprawnościami jest jeszcze trudniejsza. Często nie mają wózków, przynoszą dzieci na rękach, te dzieci czasem nie potrafią nawet same siedzieć, więc trzeba je gdzieś położyć – mówi wolontariuszka z punktu recepcyjnego w Dorohusku, która pragnie pozostać anonimowa. Jak dodaje te dzieci często nie jedzą zwykłego jedzenia jakie oferują ludzie dobrej woli na granicy. Potrzebują specjalistycznego żywienia, którego na granicy nie ma.

Kolejnym problemem jest lokum dla takich osób. Wiadomo, mało kto chce mieszkać na wielkiej hali dla kilku tysięcy osób. Ale zdrowi uchodźcy jakoś sobie poradzą ,nawet ci z dziećmi. A osoba np. z autyzmem, czy sparaliżowana już ma większy problem by żyć w wielkiej hali, pełnej bodźców i jeszcze spać na leżaku. Tu potrzeba miejsca dostosowanego dla osób z niepełnosprawnościami, spokojnego, które nie przytłoczy.

Czy takie miejsca można znaleźć bez problemu? Niestety nie. Obecnie już większość mieszkań prywatnych gości osoby z Ukrainy, a wolne miejsca zostały głównie w dużych halach. Nie dość, że czas działa na niekorzyść uchodźców z niepełnosprawnościami, to ogólnie wiele osób boi się osoby z niepełnosprawnościami przyjąć pod swój dach. Powodów jest kilka.

Często dzwonimy do osób, które zgłosiły się z chęcią przyjęcia rodziny uchodźczej, z pytaniem czy oferta jest aktualna. Kiedy dowiadujemy się, że tak i przechodzimy do opisu rodziny z osobą z niepełnosprawnością, wiele osób goszczących się wycofuje. Oczywiście nie bez emocji. Ale czuć, że boją się nieznanego. Że samo przyjęcie uchodźców jest dla nich wyzwaniem, a niepełnosprawność zaczyna stanowić bariery nie do przejścia. Jedni mówią, że mieszkanie jest niedostosowane do osoby z niepełnosprawnością, inni że obok w pokoju mieszkają dzieci i zakłócałyby spokój. Generalnie więcej osób odmawia, niż godzi się przyjąć osoby niepełnosprawne – mówi wolontariuszka z punktu recepcyjnego.

Faktycznie, miejsca dla osób z niepełnosprawnościami są ograniczone. W dużej mierze znaczenie gra dostępność i przystosowanie np. do wózków inwalidzkich. Mieszkania są na wyższych piętrach bez windy. Bywają też takie z windą, ale żeby do niej dojść, trzeba pokonać kilka schodków. Ale bariery architektoniczne to nie jedyny problem. Pojawia się pytanie o przyszłość osób z niepełnosprawnościami na uchodźctwie.

Mieliśmy podopiecznego z ciężką niepełnosprawnością, który przyjechał do Polski tylko z mamą. Ta znalazła miejsce u wspaniałej rodziny goszczącej, która zaoferowała im lokum, wyżywienie i domowe ciepło. Jednak pojawiła się pewna niepewność – co dalej?  – mówi Ewa Matkowska z inicjatywy “Pomoc Małym Uchodźcom”. O ile sprawa dotyczy osób uchodźczych cieszących się zdrowiem, których dzieci pójdą do przedszkola lub szkoły, a oni sami mogą podjąć pracę, dużego problemu nie ma. W przypadku niepełnosprawności pojawiają się schody. Mama ciężko niepełnosprawnego dziecka nie pójdzie do pracy. Musi być przy nim non stop. W jaki sposób ma więc zarobić na utrzymanie siebie i swojego podopiecznego? Tu nie chodzi tylko o kwestie wyżywienia i przetrwania z miesiąca na miesiąc, ale również wynajęcia lokalu. Ciężko oczekiwać od rodziny goszczącej, by zaoferowała lokum na miesiące, czy nawet lata.  – wspomina Matkowska. 

Rozwiązaniem może być świadczenie pielęgnacyjne, które w Polsce przyznawane jest opiekunowi osoby z niepełnosprawnością, jeśli ta wymaga opieki 24h na dobę. Jednocześnie przyjęcie świadczenia powoduje, że nie można podjąć żadnej pracy zarobkowej. W Polsce, aby otrzymać takie świadczenie trzeba mieć pełną dokumentację medyczną choroby, liczne wyniki badań, jak i opinie od lekarzy prowadzących. Na tej podstawie można przystąpić do komisji orzekającej o niepełnosprawności, i jeśli ta uzna za zasadne, można otrzymać świadczenie pielęgnacyjne wynoszące obecnie 2119 złotych. 

Większość uchodźców jednak nie ma ze sobą dokumentacji medycznej, bo ta została w Ukrainie. Musieliby od nowa przechodzić wszelkie badania i konsultacje medyczne, co oczywiście trwa, a dostanie się do lekarza w ramach NFZ, które jeszcze przed wojną było przeciążone, graniczy z cudem. 

Zapytaliśmy więc Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej czy opiekunom osób z niepełnosprawnościami będzie przysługiwało świadczenie pielęgnacyjne, bądź inne świadczenie z tytułu opieki nad osobą z niepełnosprawnością oraz na jakich zasadach będzie przyznawane orzeczenie o niepełnosprawności jeśli uchodźca nie ma ze sobą dokumentacji medycznej. Otrzymaliśmy odpowiedź, że jest to pytanie do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Niezwłocznie wysłaliśmy również tam nasze zapytanie. W odpowiedzi otrzymaliśmy informację o ustawie podpisanej przez Prezydenta Andrzeja Dudę z dnia 12 marca br. o  nadaniu numerów PESEL osobom z Ukrainy, o dostępie do żłobków oraz o możliwości korzystania z opieki medycznej na NFZ. Po upomnieniu się, że nie to było przedmiotem naszego zapytania, otrzymaliśmy wskazówkę,  że pytanie należy kierować do Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej. Po informacji, że MRiPS odsyła do MSWiA, nie otrzymaliśmy już żadnej odpowiedzi na postawione przez naszą redakcję pytania. 

Poprzedni artykułKonflikt na Ukrainie – Niepełnosprawni uchodźcy pilnie szukają pomocy
Następny artykułNie wyrobiłeś jeszcze nowego orzeczenia o niepełnosprawności? Pora się śpieszyć
Nazywam się Agnieszka Jóźwicka i jestem mamą pięcioletniego Olinka. Zawsze byłam bardzo aktywna i nie tyle musiałam, co chciałam robić więcej niż moi rówieśnicy. Od szóstego roku życia grałam na fortepianie, skończyłam podstawową i średnią szkołę muzyczną, występowałam w Teatrze Polskim w Warszawie, gościnnie brałam udział w licznych programach telewizyjnych dla dzieci i młodzieży. Na pierwszym roku studiów (muzykologia na Uniwersytecie Warszawskim) poszłam na staż do radiowej Trójki i… zostałam w niej przez kilka lat pracując jako reporter w redakcji aktualności. Mimo iż skończyłam studia muzykologiczne, na dobre związałam się z dziennikarstwem i mediami. Ukończyłam studia podyplomowe z zarządzania w mediach i kontynuowałam swoją medialną przygodę kolejno pracując w czołowych firmach produkcyjnych oraz w stacjach TVN i TTV. Praca w mediach nigdy nie była moim przykrym obowiązkiem, a zawsze pozytywnym wyzwaniem i adrenaliną, bez której nie potrafiłam funkcjonować. Wtedy jeszcze nie wiedziałam z jaką adrenaliną przyjdzie mi się mierzyć w przyszłości. I to nie w pracy, a prywatnie. W 2015 roku wyszłam za mąż, a już w 2016 roku zostałam mamą wymarzonego synka – Aleksandra, zwanego przez wszystkich Olinkiem. To on wywrócił świat całej rodziny do góry nogami i to kilka razy. Pierwszy, gdy w dwunastym tygodniu ciąży otrzymałam diagnozę wady wrodzonej nerek u Olinka. Drugi, gdy zupełnie niespodziewanie urodził się na przełomie 26 i 27 tygodnia ciąży. Trzeci, gdy otrzymaliśmy diagnozę – Mózgowe Porażenie Dziecięce Czterokończynowe. Dziś jestem przede wszystkim mamą, żoną, fizjoterapeutką, pielęgniarką, osobą która chce sprawić by syn był w przyszłości osobą samodzielną, i nieustannie poszukuje na to sposobu i środków. W wolnej chwili prowadzę na facebooku funpage „Olinek” , aukcję charytatywną na rzecz Olka i innych osób walczących o zdrowie i życie „#DLAOLINKA” oraz stronę na facebooku „MPDzieciak”, na której testuję wraz z synem zabawki dla dzieci z niepełnosprawnościami. Czy mam jakieś marzenia? Jedno największe – by mój Syn był szczęśliwy.