To tam wylewa się najwięcej łez. To tam przechodzi się największe stresy w życiu. To tam patrzy się w oczy śmierci. Ale to również  tam dawana jest szansa na życie. Życie najważniejszych dla nas  osób na świecie. Nowonarodzonych dzieci…

Garść informacji

Mało kto wie, ale wrzesień jest nie tylko miesiącem Świadomości Nowotworów u dzieci, ale także Światowym Miesiącem Świadomości OION. Czym jest ów skrót? Dla przeciętnej osoby wyłącznie oddziałem intensywnej opieki neonatologicznej. A dla rodziców dziecka, które po porodzie walczyło o życie? Całym ogromem emocji, negatywnych, ale czasem i pozytywnych. Miejscem, w którym ich dzieci postanowiły z nimi pozostać, bądź ich czas ziemski jeszcze nie nadszedł tym razem. Obszarem, w którym raz na zawsze zmieniło się ich często poukładane życie.

Światowy Miesiąc OION (Neonatal Intensive Care Awareness Month) został ustanowiony w 2014 roku przez „Project Sweet Peas”, organizację non-profit.

Święto powstało, by zwrócić uwagę zarówno na walecznych małych bohaterów, ich rodziny, ale też osoby, które walczą codziennie o życie noworodków.  Celem było również budowanie w społeczeństwie wiedzy na temat problemów z jakimi zmagają się na OION, a także w celu zaangażowania wolontariuszy w pomoc na oddziałach intensywnej terapii dla najmłodszych pacjentów.

W Polsce wydarzenie jest jeszcze mało znane. Jednak Fundacja Matkowe Love 'ściągnęła’ święto do naszego kraju dwa lata temu i z sukcesem o nim przypomina oraz uświadamia obywateli zarówno poprzez social media, jak i poprzez rozmaite programy telewizyjne i radiowe.

Własne wspomnienia

Tego nie da wymazać się z pamięci. Powraca jak bumerang. We wspomnieniach, w snach. A może lepiej uściślić – w koszmarach.

Na przedwczesny poród Olinka nie byłam przygotowana. Z resztą mało kto jest gotowy na powitanie dziecka w 27 tygodniu ciąży. Mimo, że się fatalnie czułam i wszystkie znaki wskazywały, że urodzę – lekarze zapewniali, że sytuacja jest bezpieczna, a mój poród odległy. Mylili się. Jednak moje przeczucia, mimo że to był pierwszy poród, nie zawiodły.

Olek urodził się pierwszego dnia 27 tygodnia ciąży, jako skrajny wcześniak. Nie dość, że miał wadę wrodzoną nerek, to jeszcze doszły wylewy III stopnia krwi do mózgu i silne niedotlenienie. Kiedy się urodził, marzyłam tylko, by usłyszeć jego płacz. Dlaczego? Bo kilkanaście dni wcześniej koleżanka, z którą leżałam całą ciążę na Sali, tego płaczu nie usłyszała. Ta myśl kołatała mi w głowie jak oszalała. Ale zapłakał. A potem? A potem było już tylko gorzej…

Stan bardzo ciężki, niska punktacja Apgar, brak własnego oddechu, kwasica metaboliczna, sepsa, retinopatia wcześniacza, drgawki…  Powodów, by Olinek miał nie przeżyć, było wiele. W zasadzie nic nie wskazywało na to, że zostanie z nami.

A później kilka miesięcy walki. Każdy rodzic wcześniaka na OION zna powiedzenie „dwa kroki do przodu, jeden do tyłu, jeden do przodu i dwa do tyłu…”. I tak było też u nas. Kiedy okazywało się, że Synek jest gotowy na przejście z respiratora na CEPAP, dostał urosepsy. Gdy już był gotowy do wyjęcia z inkubatora, złapał jelitówkę. Gdy mieliśmy zdjąć CEPAP, przyszło zapalenia płuc. Co z nadzieją patrzyliśmy w przyszłość, to robiliśmy krok w tył. A czasem i pięć. Sytuacja nie była stabilna przez kilka miesięcy. A poziom mojego stresu sięgał zenitu.

Z racji, iż nie można było przebywać z dzieckiem w nocy, wynajęliśmy mikroskopijny stary domek tuż obok szpitala. By być jak najszybciej przy Małym. Oraz by dostarczać mu najświeższe mleko. Poranki były katorgą. Czekanie na wieści jak minęła noc. I tu już nie chodzi o to, że Synek dał radę zjeść sondą 1ml, czy 2ml… Ale…. Oczekiwanie na informację, że nadal żyje. Rano mąż wiózł mleko na oddział i tylko pisał mi sms. Że jest. Że jest z nami. Że jeszcze walczy. I tak żyliśmy od poranka do poranka. Łącząc ekstremalny stres i nadzieję.

Do dziś czuję zapach płynu do dezynfekcji jakim pachniał cały oddział. Specyficzny. Nie czułam go nigdy wcześniej ani nigdy później. Ponoć jeden z najlepszych. Kiedy zaczęła się epidemia koronawirusa i zamówiliśmy przez internet odkażacz (jedyny jaki był), okazało się, że to ten. Ten zapach. Ten zapach strachu i bezradności. Kiedy po czterech latach ponownie go poczułam  – popłakałam się. Wróciły wszystkie emocje.

Z jednej strony nienawidziłam tego miejsca. Z drugiej, wspominam z ogromną wdzięcznością i sentymentem. To właśnie ten oddział dzięki, któremu nasz Olinek jest z nami. Bez wielkiego zaanagażowania całego personelu, nie byłoby to możliwe. I mimo, że na samą myśl o tym oddziale mam ból brzucha a oczy się szklą, to jednak będę go ciepło wspominać do końca życia.

Dlatego wielkie ukłony należą się wspaniałym lekarzom i pielęgniarkom, zarówno na oddziale na którym leżał Olinek (OIOM Wad Wrodzonych Noworodków i Niemowląt  w ICZMP w Łodzi) jak i innym, którzy na co dzień walczą o życie najmłodszych pacjentów na całym świecie.

Dziękujemy!

Poprzedni artykułMiesiąc Świadomości Nowotworów Wieku Dziecięcego
Następny artykułJak przestałem być idealny – niezwykły projekt Instytutu Teatralnego i Fundacji Teatr 21
Nazywam się Agnieszka Jóźwicka i jestem mamą pięcioletniego Olinka. Zawsze byłam bardzo aktywna i nie tyle musiałam, co chciałam robić więcej niż moi rówieśnicy. Od szóstego roku życia grałam na fortepianie, skończyłam podstawową i średnią szkołę muzyczną, występowałam w Teatrze Polskim w Warszawie, gościnnie brałam udział w licznych programach telewizyjnych dla dzieci i młodzieży. Na pierwszym roku studiów (muzykologia na Uniwersytecie Warszawskim) poszłam na staż do radiowej Trójki i… zostałam w niej przez kilka lat pracując jako reporter w redakcji aktualności. Mimo iż skończyłam studia muzykologiczne, na dobre związałam się z dziennikarstwem i mediami. Ukończyłam studia podyplomowe z zarządzania w mediach i kontynuowałam swoją medialną przygodę kolejno pracując w czołowych firmach produkcyjnych oraz w stacjach TVN i TTV. Praca w mediach nigdy nie była moim przykrym obowiązkiem, a zawsze pozytywnym wyzwaniem i adrenaliną, bez której nie potrafiłam funkcjonować. Wtedy jeszcze nie wiedziałam z jaką adrenaliną przyjdzie mi się mierzyć w przyszłości. I to nie w pracy, a prywatnie. W 2015 roku wyszłam za mąż, a już w 2016 roku zostałam mamą wymarzonego synka – Aleksandra, zwanego przez wszystkich Olinkiem. To on wywrócił świat całej rodziny do góry nogami i to kilka razy. Pierwszy, gdy w dwunastym tygodniu ciąży otrzymałam diagnozę wady wrodzonej nerek u Olinka. Drugi, gdy zupełnie niespodziewanie urodził się na przełomie 26 i 27 tygodnia ciąży. Trzeci, gdy otrzymaliśmy diagnozę – Mózgowe Porażenie Dziecięce Czterokończynowe. Dziś jestem przede wszystkim mamą, żoną, fizjoterapeutką, pielęgniarką, osobą która chce sprawić by syn był w przyszłości osobą samodzielną, i nieustannie poszukuje na to sposobu i środków. W wolnej chwili prowadzę na facebooku funpage „Olinek” , aukcję charytatywną na rzecz Olka i innych osób walczących o zdrowie i życie „#DLAOLINKA” oraz stronę na facebooku „MPDzieciak”, na której testuję wraz z synem zabawki dla dzieci z niepełnosprawnościami. Czy mam jakieś marzenia? Jedno największe – by mój Syn był szczęśliwy.