Jedni są osobami chorymi bądź z niepełnosprawnością, inni są opiekunami osób ze specjalnymi potrzebami. Łączy ich jedno. Wieczne podążanie za pieniędzmi, które mogą przeznaczyć na leczenie lub terapię. Jeśli starcza im ich własnych, wówczas nie ma problemu. Jeśli brakuje i zdecydują się założyć zbiórkę, zaapelować o pomoc finansową, czy proszą o przekazanie 1% podatku – wystawiają się na oceną zarówno bliskich, jak i obcych.

Prawie każda osoba z niepełnosprawnością lub chora prowadzi, bądź prowadziła jakieś zbiórki pieniędzy. Jedni poprzez zbieranie 1% podatku, inni organizując aukcje charytatywne, kolejni biorąc udział w piknikach czy festynach charytatywnych, a jeszcze inni otwierając popularne zbiórki w internecie. Cel jest jeden – zdobyć pieniądze na leczenie, terapię, rehabilitację, leki czy sprzęt.

Te pieniądze, pomijając jednostkowe zbiórki, które okazują się oszustwem, są ściśle nadzorowane przez różnego rodzaju fundacje i organizacje. I mogą być wydatkowane jedynie na rzeczy stricte związane z poprawą zdrowia i funkcjonowania beneficjenta. Niestety te zapewnienia to często za mało dla darczyńców, bądź jeszcze częściej, zwykłych obserwatorów zbiórek, którzy ich nigdy nie wspierają.  Osoby prowadzące zbiórki są rozliczane na każdym kroku: w sklepie, w kawiarni, na ulicy… A pochopne wnioski o celowości zbierania pieniędzy są wysnuwane nawet na podstawie zdjęć w mediach społecznościowych.

– Mam troje dzieci. Najmłodsza córka ma zespół genetyczny – mówi Izabela. Do tej pory żyło nam się świetnie. Mieszkaliśmy za granicą, stać nas było na wiele. Kiedy urodziło się najmłodsze dziecko, przenieśliśmy się do Polski, bo podobno tu jest najlepsza rehabilitacja. Faktycznie. Za to prywatna. A ta kosztuje krocie.  Sprzedaliśmy dom za granicą, wymieniliśmy samochód na tańszy, mieszkamy w domu, który udostępnili nam nasi rodzice. Nie dość, że nie możemy pozwolić sobie na takie luksusy jak kiedyś, to zwyczajnie zaczęło nam brakować na terapię dla naszej córki. Po kilku latach intensywnych badań, podawania leków, jeżdżenia na turnusy, nie zostało już nic z naszych oszczędności. Dlatego postanowiliśmy otworzyć zbiórkę. Zbieramy na rehabilitację dla naszej pociechy. Zdobyć pieniądze jest bardzo trudno.  A jeszcze trudniej znieść wzrok ludzi, chociażby w sklepie. To mała miejscowość. Każdy wie w jakiej jesteśmy sytuacji. Nie brakuje zaglądania do koszyka. Często na samym zerknięciu się nie kończy. Niektórzy komentują. Wytykany jest fakt, że w koszyku mam batonika, czy czekoladę. Bo przecież bez tego da się żyć. A skoro zbieram pieniądze na leczenie córki, to nie mam prawa wydawać swoich własnych na nic ponad podstawowe potrzeby życiowe – dodaje ze smutkiem.

Kilka dni później rozmawiam z inną mamą, która przyjechała na turnus rehabilitacyjny ze swoim synem. Kasia przyznaje, że przestała ludzi zapraszać do swojego domu. Nie wie jak ma się zachować. Czasem wydaje jej się, że w domu jest za biednie. Innym razem, że powinno być tak biednie i zastanawia się jaki element w wystroju domu może wzbudzić podejrzenia, że zbiórkę na terapię syna prowadzą niesłusznie.  Kilka razy zdarzyło się, że jedna z koleżanek w trakcie pytania o zdrowie syna, o ich fundusze, o to jak im idzie zbieranie 1% podatku, zadała pytanie „to może sprzedacie ten zegar? Chyba kilka stówek za to dostaniecie?”. Innym razem zachwycała się zastawą stołową i też sugerowała sprzedanie tejże. To była pamiątka po prababci. Stanowi wartość sentymentalną.

Inna moja rozmówczyni przyznaje, że wylał się na nią prawdziwy hejt kiedy na jednym z portali społecznościowych wrzuciła swoje zdjęcie z restauracji. Siedziała przy stoliku z lampką wina i jadła pizzę. Pojawiły się komentarze: „No jasne, zbiera na dziecko, a tak naprawdę zabawia się za nasze pieniądze” albo „Ale się urządziła. Nie pracuje, siedzi w domu, zbiera na chore dziecko, a żyje jak królowa”. Owszem, była w restauracji. Owszem, piła wino i jadła pizzę. Ale było to spotkanie urodzinowe jednej z koleżanek i to ona stawiała. Z resztą, jak sama dodaje, czy coś by się stało gdybym raz na pół roku wypiła tę lampkę wina i zjadła pizzę na mieście? Jak sama dodaje, autorzy  przykrych komentarzy, nigdy wcześniej nie wsparli jej ani duchowo, ani materialnie.

Takich historii jest mnóstwo. Chyba każda z osób zbierających 1% podatku, bądź posiadająca zbiórkę na leczenie, doświadcza oceniania i rozliczania z każdej złotówki.

Jak uważacie? Czy osoba, która zbiera pieniądze na leczenie swoje, bądź bliskiej osoby, może i powinna funkcjonować w społeczeństwie normalnie, pozwalając sobie od czasu do czasu na wyjście do restauracji, zakup butelki wina, czy wycieczkę w góry? Czy może powinna każdy jeden grosz z własnego budżetu przeznaczać tylko i wyłącznie na leczenie i rezygnować z wszelkich przyjemności?

Podzielcie się z nami w komentarzach swoim zdaniem!

Poprzedni artykułKtoś kogoś robi w balona, czyli niejasności dotyczące 1% podatku za rok 2020
Następny artykułMiędzynarodowy Dzień Świadomości Jąkania
Nazywam się Agnieszka Jóźwicka i jestem mamą pięcioletniego Olinka. Zawsze byłam bardzo aktywna i nie tyle musiałam, co chciałam robić więcej niż moi rówieśnicy. Od szóstego roku życia grałam na fortepianie, skończyłam podstawową i średnią szkołę muzyczną, występowałam w Teatrze Polskim w Warszawie, gościnnie brałam udział w licznych programach telewizyjnych dla dzieci i młodzieży. Na pierwszym roku studiów (muzykologia na Uniwersytecie Warszawskim) poszłam na staż do radiowej Trójki i… zostałam w niej przez kilka lat pracując jako reporter w redakcji aktualności. Mimo iż skończyłam studia muzykologiczne, na dobre związałam się z dziennikarstwem i mediami. Ukończyłam studia podyplomowe z zarządzania w mediach i kontynuowałam swoją medialną przygodę kolejno pracując w czołowych firmach produkcyjnych oraz w stacjach TVN i TTV. Praca w mediach nigdy nie była moim przykrym obowiązkiem, a zawsze pozytywnym wyzwaniem i adrenaliną, bez której nie potrafiłam funkcjonować. Wtedy jeszcze nie wiedziałam z jaką adrenaliną przyjdzie mi się mierzyć w przyszłości. I to nie w pracy, a prywatnie. W 2015 roku wyszłam za mąż, a już w 2016 roku zostałam mamą wymarzonego synka – Aleksandra, zwanego przez wszystkich Olinkiem. To on wywrócił świat całej rodziny do góry nogami i to kilka razy. Pierwszy, gdy w dwunastym tygodniu ciąży otrzymałam diagnozę wady wrodzonej nerek u Olinka. Drugi, gdy zupełnie niespodziewanie urodził się na przełomie 26 i 27 tygodnia ciąży. Trzeci, gdy otrzymaliśmy diagnozę – Mózgowe Porażenie Dziecięce Czterokończynowe. Dziś jestem przede wszystkim mamą, żoną, fizjoterapeutką, pielęgniarką, osobą która chce sprawić by syn był w przyszłości osobą samodzielną, i nieustannie poszukuje na to sposobu i środków. W wolnej chwili prowadzę na facebooku funpage „Olinek” , aukcję charytatywną na rzecz Olka i innych osób walczących o zdrowie i życie „#DLAOLINKA” oraz stronę na facebooku „MPDzieciak”, na której testuję wraz z synem zabawki dla dzieci z niepełnosprawnościami. Czy mam jakieś marzenia? Jedno największe – by mój Syn był szczęśliwy.