Czy zdarzyła Wam się w życiu historia, która na pierwszy rzut oka może wydawać się trywialna? Historia, w której nikt nie ucierpiał, nie była w niej krzty Waszej winy, a jednak pozostawiła ślad w psychice na długie lata? Ja tak miałam.

Kolizja numer 1

Druga połowa grudnia to zazwyczaj czas szykowania się do Świąt Bożego Narodzenia. Wpadamy w wir przygotowań do spotkań z bliskimi. Szaleństwo zakupowe sprawia, że ludzie tłumnie odwiedzają centra handlowe w poszukiwaniu prezentów dla rodziny i przyjaciół. Ja również w 2008 roku, byłam jedną z tych osób. Pewnego zimowego wieczoru wybrałam się z koleżanką po prezenty do jednego z warszawskich centr handlowych. Zaparkowałam swoje „nowe” Punto w garażu podziemnym i ruszyłam na podbój świata, schodami ruchomymi na poziom 0. Po kilku godzinach chodzenia, przeciskania się przez tłumy ludzi, miałyśmy dość i udałyśmy się do swoich samochodów. Wsadziłam do samochodu zakupy, zasiadłam na fotelu kierowcy, zapięłam pas i ruszyłam, osiągając zawrotną prędkością w granicach 10 km/h.

Wystarczyła chwila…

Byłam już przy wyjeździe z parkingu, gdy nagle z prawej strony z ogromną siła odurzył we mnie duży czarny samochód. Zdążyłam tylko zobaczyć, że ma literę H z przodu. Siła uderzenia i gabaryty owego samochodu były na tyle duże, że moje auto, ze mną w środku zostało przesunięte na przeciwległy pas i wbite w filar. Czułam, że moja głowa odbiła się od bocznej szyby rozbijając ją, po czym uderzyła w zagłówek pasażera. Potem już nic nie pamiętałam. Po dłuższej chwili (tak mi się przynajmniej wydaje) ocknęłam się i z trudem próbowałam wyjść z samochodu. Wiem, że nie mogłam mówić, nie mogłam zebrać myśli, wszystko mnie bolało, cała się trzęsłam z przerażenia. Swoją pomoc oferowała mi młoda para oraz ochroniarz, który okrył mnie swoją kurtką, i zaprowadził do swojego samochodu, który stał tuż obok. Z ich relacji wynikało, że wina za wypadek nie leży po mojej stronie. Nie mniej jednak byłam w takim stanie, że wszystko było mi obojętne.
Po ok. pół godzinie przyjechała karetka i pojechaliśmy do szpitala. W szpitalu, jak to w szpitalu trzeba odczekać swoje, więc czekałam, że spuszczoną głową i ciągnącą się śliną z ust. W końcu ktoś się nade mną ulitował i zabrali mnie na badania. Ze wstępnych badań wynikało, że nie ma żadnego krwotoku wewnętrznego, ani innych niepokojących obrażeń, jedyne co to zwichnięta szczęka i szok związany z wypadkiem.

Nieszczęsny ubezpieczyciel

Niestety z powodu zniszczeń, mój samochód kwalifikował się do kasacji. Od ubezpieczyciela dostałam chyba ok. trzech tysięcy złotych. Czy to dużo? Nie wiem. Na rehabilitacje płaciłam z własnych pieniędzy, bo te za samochód szybko się skończyły. Nie zadbałam o to, aby walczyć o wyższe odszkodowanie, nikt mną nie pokierował i nie wsparł w tej kwestii.

Kolizja numer 2

Rok 2015, lato, upał niemiłosierny, obwodnica Gdańska. Mąż za kierownicą. Wracaliśmy z naszą ośmiomiesięczną córką z długo wyczekiwanego urlopu, względnie opaleni i równie względnie wypoczęci. Korek jak to zwykle bywa na obwodnicy trójmiasta, był dość znaczny. Samochody w żółwim tempie przesuwały się do przodu, więc jak się można domyśleć, u niektórych kierowców mogła narastać frustracja.

Kolizja w korku

W pewnym momencie poczuliśmy, że ktoś z impetem wjechał w tył naszego samochodu. Córka zaczęła płakać, co dla mnie było sygnałem, że muszę jej pomóc. Pierwsza myśl, jaka mi się nasunęła to, że muszę natychmiast wysiąść z samochodu. Tak też zrobiłam, Wysiadłam z pojazdu, otworzyłam tylne drzwi i wyjęłam córkę z fotelika i mocno ją przytuliłam. Teraz jak o tym myślę, to zdaje sobie sprawę, że nie było to zbyt mądre działanie, ale w tamtym momencie było mi wszystko jedno. Sprawcą kolizji okazał się młody chłopak, który jechał samochodem razem ze swoimi rodzicami. Wspólnie ustaliliśmy, że nie będziemy wzywać policji (w tym korku przyjechałaby pewnie dopiero na następny dzień) i spisaliśmy oświadczenie. Zależało mi, aby było w nim napisane, że jechało z nami kilkumiesięczne dziecko. Po spisaniu oświadczenia każdy pojechał w swoją stronę, hmm to znaczy, prawdę mówiąc, to odjechanie sprawiało nam lekki problem, ponieważ urwany zderzak lekko nas blokował. Po przejechaniu kilku kilometrów podjechaliśmy do przydrożnego mechanika dla TIR-ów (innego nie było), gdzie sympatyczny Pan naprawił nasz zderzak. Oczywiście to była naprawa względna, abyśmy mogli dojechać do domu.

A jednak nie było tak „bezobjawowo”, jak się na początku wydawało.
Następnego dnia, bardzo bolała mnie głowa i kark, straciłam pokarm w piersi i nie mogłam dalej karmić córki. Było to dla mnie, jak i dla niej przykre i bolesne przeżycie. Wszystkie badania, jakie miałam, robione częściowo były pokrywane z OC sprawcy, ale tylko część. Pisałam do ubezpieczyciela trzy pisma, ale w każdym dostawałam odpowiedź, że to ich ostateczna decyzja i nie będą więcej negocjować. Nie chciało mi się już więcej walczyć o należne mi się odszkodowanie, a coś czułam, że powinnam dostać więcej.

Wrażenia po wypadku

Od powyższych zdarzeń minęło już kilka lat, ale nadal gdzieś z tyłu głowy mam lęki wjeżdżając na parkingi podziemne, czy też jadąc z mężem samochodem. Mimo że mąż nie jest szaleńcem na drodze i nie próbuje wyprzedzać na trzeciego, a sam wypadek nie był z jego winy, to tak utkwił mi w pamięci, że do tej pory czuje niepokój jak mąż prowadzi samochód, a ja zasiadam na miejscu pasażera.

Zaryzykuje i napiszę Wam mój osobisty poradnik „jak zachować lub nie zachować się po wypadku”.

Poprzedni artykułPoradnik z życia wzięty – czyli, co robić po wypadku komunikacyjnym.
Następny artykułTwój ReStart – kim jesteśmy i dla kogo jest NaRencie.pl
Jak słyszę hasło „opisz siebie”, to zawsze czuje w żołądku ścisk. No bo co można o sobie napisać? Jeszcze napisać coś sensownego, co będzie adekwatne do tego, jaki człowiek faktycznie jest? Może lepiej poprosić kogoś bliskiego o opis, będzie łatwiej? Tylko, czy taka osoba zna nas, na tyle dobrze, aby wcielić się w …nas, nasze życie? Nie sądzę. Spróbuje jednak sama… Mam na imię Kasia, obecnie jestem mamą trójki dzieci, żoną jednego męża, właścicielką dwóch psów i dwóch kotów. Od małego uprawiałam sport, lubiłam rysować, czytać książki. Nie miałam mnóstwa znajomych, raczej mało. Miałam i mam do tej pory niską samoocenę i ciągle uczę się nie brać wszystkiego do siebie. Moje życie nie było usłane płatkami róż, ale wiem też, że nie było i nie jest złe. Niedawno zakończyłam terapie u psychologa, miałam dość, wyłapywania ciągle to nowych traum, począwszy od przedszkola, kończąc na dzisiaj. W skrócie zjawie co ukształtowało to, jaka teraz jestem, co sprawia, że wkurzam się każdego dnia, albo cieszę się z głupot, co powoduje, że nie mogę usiedzieć w miejscu i ciągle muszę coś robić. Dlaczego dokładam sobie nowych obowiązków, czasem ponad moje siły. Dlaczego jestem jak lokomotywa, która ciągnie kilka wagonów, ale chyba zaczyna mi być ciężko. Być może uda mi się „uchronić” Was przed tym, co mnie spotkało, dodać Wam otuchy ale też nie pierdzieć tęczą. Kasia